Roman Kostrzewski zmarł w czwartek, 10 lutego, tuż przed 62. urodzinami. Przyszedł na świat 15 lutego 1960 r. w Piekarach Śląskich, przez większość życia mieszkał w Bytomiu. Od lat zmagał się z chorobą nowotworową.
- Romek był w hospicjum. W ostatnich tygodniach już nie było nadziei. Męczył się okrutnie. Był też na tyle upartym człowiekiem, że długo próbował pokonać raka bez większej wiary w medycynę. Wielka szkoda, bo niejeden koncert mieliśmy jeszcze zagrać – mówi Ireneusz Loth, perkusista Kata.
„Nie ma festiwalu, nie ma Romana”
–
Pierwsze wspomnienie? Rok 1981. Sobota, 12 grudnia. Silesian Rock,
festiwal kapel młodzieżowych w domu kultury w Bytomiu. Nazywaliśmy
się Kat, ale nie mieliśmy wokalisty – opowiada Loth.
Loth
zapamiętał sobotę, 12 grudnia, bo dzień później w Polsce
wprowadzono stan wojenny.
–
Poszedł do nas chłopak z długimi piórami. Zaproponował, że może
zagralibyśmy coś razem. Czemu nie? Szukaliśmy wokala. Umówiliśmy
się na niedzielę – mówi Loth. – W niedzielę rano wyszliśmy na
tramwaj do Bytomia, tramwaj nie przyjechał. Sam nie pamiętam, jak
dostaliśmy się do domu kultury, ale tam żadnego festiwalu i
żadnego Romana. Bo jest stan wojenny.
Roman
zniknął. Na miesiąc. Loth i reszta muzyków Kata nie wiedziała,
że Kostrzewski strajkował wtedy w kopalni Rozbark, w której
pracował na dole.
„13
grudnia poszedłem do roboty. A tam chaos. Strajk! Zaproponowałem,
żeby na przewodniczących strajku wybrać takich, którzy nie mieli
dzieci i rodziny. I tak
wybrali między innymi mnie. W
Solidarności nie miałem żadnej funkcji, byłem zwykłym,
szeregowym członkiem” – opowiadał
po latach.
– Romka oskarżono o organizację strajku i zamknięto na miesiąc. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, żadnej informacji, bo nikt z nas nawet nie miał telefonu. Po trzech tygodniach zaczęliśmy szukać wokalisty od nowa. Aż tu nagle Roman wpada do Pałacu Młodzieży w Katowicach, gdzie graliśmy próby. Uniewinniony – wspomina Loth.
„Ja pierniczę, co on gada?”
Kat
grał wtedy bardziej hard rocka niż metal, który można usłyszeć
już na pierwszych płytach grupy.
–
Inspirowaliśmy się Black Sabbath, Uriah Heep, Deep Purple, Led
Zeppelin, Judas Priest… Mieliśmy z Romanem ten sam muzyczny gust.
Graliśmy najgłośniej w Pałacu Młodzieży. Nasz opiekun radził,
żebyśmy może bardziej muzykę grali, ale my wiedzieliśmy swoje.
Starzy grajkowie też na nas
krzywo patrzyli: „Czemu nie gracie bluesa, jak SBB, jak Krzak albo
Dżem?” – uśmiecha się Loth. – Roman?
Miał charyzmę, miał głos, potrafił poimprowizować. Trafiliśmy
na siebie we właściwym miejscu i czasie.
Kat
szybko zbudował swoją legendę prekursora na polskiej scenie
rockowej. Wielka w tym zasługa charyzmy Kostrzewskiego.
– Śpiew, teksty, wizerunek… To wszystko budowało markę Kata. Na koncertach robił rzeczy, które nikomu innemu nie przychodziły do głowy. Kawałek ma 5 minut, a Romek robi 10-minutowy, filozoficzny wstęp. Oglądam potem nagranie i myślę: „Ja pierniczę, co on gada?”. Ale ludzie też za to go uwielbiali. Romek był jedyny w swoim rodzaju – opowiada Loth.
CZYTAJ TAKŻE:
- Roman Kostrzewski nie żyje. Wokalista grupy Kat miał 61 lat
- Roman Kostrzewski przegrał walkę z nowotworem