We wtorek 15 lutego do Katowic przyjechała Unia Oświęcim, aby rozegrać zaległe spotkanie z GKS-em. Dla obu drużyn spotkanie miało ogromne znaczenie, bo stawką było pierwsze miejsce w lidze, które będzie niezwykle cenne w startującej niebawem fazie play-off.
Hokejowe święto jednak zaczęło się od bardzo dużej wpadki. Pierwsza tercja została przerwana w 11. minucie z powodu problemów z bramką w katowickim lodowisku. Pracownicy z obsługi nie umieli jej umieścić na stałe, przez co zawodnicy obu drużyn musieli zejść do szatni i czekać, aż problem zostanie rozwiązany.
Na szczęście po kilkunastu minutach wszystko wróciło do normy, ale w pierwszej tercji bramki były zaczarowane. Skończyło się wynikiem 0:0, który jak się później okazało, był tylko ciszą przed burzą w wykonaniu GieKSy.
Druga tercja była świetna w wykonaniu podopiecznych Jacka Płachty. Wynik otworzył Marcin Kolusz, a potem dwa gole dołożył Patryk Wronka i zrobiło się 3:0. W dodatku kilka minut po rozpoczęciu trzeciej odsłony Mateusz Bepierszcz trafił na 4:0.
Oświęcimianie byli w stanie odpowiedzieć tylko jednym trafieniem, które było dla otarcia łez. GKS dobił przeciwnika, bo Wronka skompletował hat-tricka, a wynik ustalił Aleksandr Jakimienko i katowiczanie zwyciężyli w hicie aż 6:1.
- Cała drużyna dzisiaj pracowała bardzo mocno. Fajnie, że udało się strzelić trzy bramki i pomogłem drużynie. Najważniejsze, że mamy trzy punkty i wszystko w naszych rękach, aby zostać na pierwszym miejscu. Unia miała swoje szanse, ale John Murray pomógł nam, a my zrobiliśmy swoje w ataku - mówi Wronka, który był bohaterem spotkania.
GKS Katowice tym samym wrócił na fotel lidera. Na świętowanie jednak jeszcze jest za wcześnie, bo w najbliższy weekend trzeba pokonać Ciarko STS Sanok i Zagłębie Sosnowiec, aby do walki o mistrzostwo Polski przystąpić jako zwycięzca sezonu zasadniczego.